sobota, 29 sierpnia 2020

To jest dobra matematyka - czyli o nauce i sposobach jakie stosować wolno, trzeba a nawet należy (4)

Czym jest skuteczne i bardzo dobre nauczanie? Na czym trzeba się skupić, aby proces nauki był czymś co sprawia, że dzieci lubią się uczyć? Wreszcie pytanie fundamentalne - czy w ogóle da się coś zrobić, aby ta przeklęta matematyka w końcu nie musiała kojarzyć się z cierpieniem, lękiem czy bólem? Może trzeba zwrócić uwagę na fundamenty na których musimy zacząć budować to co ma przetrwać na wieki?! Myślę, że być może mam coś co może zainspirować czy też upewnić, tych którzy nie mają pewności w jakim kierunku podążać.

Jak nauczać dobrze matematyki? To pytanie, które dziesiątki czy wręcz setki razy pojawia się w głowach wszystkich nauczycieli - zwłaszcza tych, którym na tym zależy.


Całkiem możliwe jest to, że do tych przesympatycznych czytelników właśnie zaczynają docierać nieco szokujące treści
 
Oczywiście jest wiele zagadnień, które trzeba wziąć pod uwagę. Niemniej można również wskazać pewne obszary, które są niezbędne do tego, aby o nich pamiętać. Oczywiście gotowe scenariusze zajęć teoretycznie załatwiają cały problem, ale w praktyce niestety to nie działa. Dlaczego? Otóż dlatego, że owe scenariusze, materiały czy narzędzia są cennym dodatkiem do procesu nauczania. Jednak w procesie nauczania są rzeczy pierwszoplanowe i drugoplanowe.

Oto osiem fundamentalnych przykazań, które muszą być realizowane, aby nauka matematyki miała przyszłość.

1) Dziecko uczy się wtedy, gdy to czym się zajmuje daje mu radość, satysfakcję i poczucie sensu. Inaczej mówiąc, im bardziej dziecko będzie czuło, akceptowało i rozumiało sens tego co robi, tym większa szansa, że w jego umyśle będzie zachodził proces nauki. Często bywa tak, że im lepiej i ciekawiej jest opracowane dane zagadnienie, tym mocniej przyciągnie nawet uczniów, którzy nie pałają miłością do matematyki.

2) Dziecko musi mieć poczucie sprawczości i możliwości odkrywania, testowania i wyciągania wniosków. Co to oznacza? Otóż przede wszystkim chodzi o to, aby każdy uczeń mógł odkrywać istotę rzeczy. Inaczej mówiąc - niechaj sprawdza i odkrywa co się dzieje i dlaczego. Im więcej możliwości ukierunkowanego poszukiwania, tym cenniejsze odkrycia.

3) Dziecko musi mieć możliwość wyrażania siebie, czyli podzielenia się tym co odkrywa, jakie wnioski wyciąga i w jaki sposób rozumie dane zagadnienie. Dobrze byłoby, aby miało okazję podzielić się tym ze swoimi rówieśnikami, ale także z osobą przewodnika po matematycznej krainie. W ten sposób można będzie zobaczyć w jaki sposób dziecko postrzega to co odkryło i jak łączy z innymi zagadnieniami.

4) Dziecko musi mieć informację zwrotną związaną z tym czy i na ile prawidłowo rozumie dane zagadnienie i czy dostrzega różne powiązania z innymi elementami matematycznej wiedzy. Dzięki temu po pierwsze unikniemy tworzenia nieprawidłowych konstrukcji (pojęć), a z drugiej - będzie możliwe ukierunkowywanie na obszary, które wymagają poprawy, ale też dalszego rozwoju.

5) Dziecko musi mieć poczucie, że ma pełne prawo do tego, aby w czasie odkrywania popełniać błędy. Musi mieć pewność, że popełnianie błędów jest niezbędnym warunkiem do tego, aby dochodzić do mistrzostwa. Błędy muszą być traktowane naturalnie - jako informacja zwrotna o tym, że dany element procesu wymaga innego podejścia. Jednym słowem, dziecko które w bezpiecznych warunkach (także w sferze społecznej i psychicznej) z chęcią będzie chciało sprawdzać różne właściwości tego co bada i czym się zajmuje.

6) Dziecko musi mieć prawo do tego, aby zadawać dowolne pytania jak i proponować swoje pomysły. Pytania służą ku temu, aby dziecko mogło upewnić się co do tego czym się zajmuje. Natomiast proponowanie swoich pomysłów będzie wiązało się ze sprawdzaniem zrozumienia danego zagadnienia czy też postrzeganie go w innych kategoriach. Dzięki temu ma okazję, aby przekonać się czy jego wizja matematycznego świata jest spójna z aktualną współczesną wiedzą.

7) Dziecko ma prawo rozwijać swoje kompetencje matematyczne w takim zakresie i taką intensywnością oraz częstotliwością z jaką czuje, że chce się tym zajmować. Mówiąc prościej, chodzi o to, że jedne dzieci będą chciały dodatkowo zajmować się matematyką poza murami szkoły, ale innym nie będzie to potrzebne, bo będą chciały rozwijać swój potencjał w innych obszarach. Należy to uszanować, ponieważ zmuszanie dzieci do zajmowania się tym czego nie chcą, nie czują i nie potrzebują - przynosi odwrotne skutki do zamierzonych. Nie każdy może, musi jak i chce być matematykiem. Cała sztuka polega na tym, aby każde dziecko mogło zajmować się matematyką w takim zakresie jaki potrzebuje.

8) Dziecko ma prawo wiedzieć jaki jest cel (sens) nauki oraz zakres materiału do opanowania na danym etapie. Im lepiej dziecko zrozumie to czego ma się nauczyć i w jakim celu to robi, tym łatwiej będzie mogło realizować ten proces, nawet jeśli nie zawsze wszystko będzie szło lekko, łatwo i przyjemnie. Oczywiście do tego trzeba od razu dopasować zakres materiału i tempo pracy do każdego dziecka. Jedno dziecko będzie w stanie opanować ten sam zakres materiału szybciej, zaś inne wolniej. Pamiętajmy, że szybkość opanowywania zagadnień nie stanowi o tym na ile poprawnie zostanie przyswojony dany zakres materiału. To tak jak z biegiem na 5, 10 czy 20 kilometrów. Każde dziecko będzie w stanie pokonać dany dystans, ale nie wszystkie w tym samym czasie. Najważniejsze jest to, że każde z nich posuwa się do przodu, a jeśli naszym celem jest ukończenie danego dystansu, wówczas warto informować dziecko co jakiś czas gdzie się znajduje na swojej drodze, ile dystansu już przebiegło i ile drogi zostało do mety.

Oczywiście te elementy nie są wszystkimi w procesie nauki, ale uważam, że stanowią jej fundament. Bez tego nauka nie będzie skuteczna, trwała oraz skutki (efekty) będą bardzo słabe i krótkotrwałe. Oczywiście od razu uprzedzę lawinę pytań czy też wątpliwości oraz oburzenia. Tak, to prawda - nie zawsze i nie wszędzie jest możliwe realizowanie wszystkich punktów jednocześnie. Jednak chodzi o to, aby przede wszystkim najpierw być ich świadomym, następnie głęboko je przemyśleć, a na końcu zacząć je wplatać w swoje zajęcia. I to nawet, gdyby wprowadzanie każdego kolejnego punktu wymagało dodatkowej pracy. Nawet gdy wprowadzimy na stale kolejny punkt raz na miesiąc, to już po 8 miesiącach (czyli po jednym roku szkolnym) będziemy mogli uczyć zupełnie inaczej. Najlepsi nauczyciele - pasjonaci, profesjonaliści oraz mądrzy i odpowiedzialni fachowcy... właśnie w taki sposób nauczają. Skąd o tym wiem? To proste. Mam okazję podglądać właśnie takich nauczycieli (nie tylko matematyki), a przy okazji na bazie najlepszych publikacji (książek) starałem się opracować powyższe filary nauczania. Liczę na to, że dla części nauczycieli może to być pewien kierunkowskaz czy drogowskaz, któremu warto się przyjrzeć. Od razu się usprawiedliwię, że ja tego nie wymyśliłem, tylko raczej zebrałem i tutaj się tymi odkryciami dzielę. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że dla wielu nauczycieli powyższe filary mogą być szokujące czy wręcz nawet niewykonalne. Warto wziąć pod uwagę to, że kilkaset lat temu niemożliwe było coś, co dziś jest oczywiste: samochód, samolot, telefon, telewizja, komputer no i coś bez czego wielu nie wyobraża sobie życia... czyli Internet.

No dobrze Tomaszu, to może teraz spróbujmy zejść na ziemię. Powiedz nam kochany jak mogłoby to wyglądać na przykładzie konkretnej lekcji? Proszę bardzo. Weźmy chociażby taki oto przykład związany z figurami płaskimi. Spróbujmy skutecznie nauczyć się tego jakie właściwości mają przekątne w czworokątach.

Proste i ich magiczne właściwości - odkrywamy i tworzymy ciekawe zależności (1)
https://matmajakiejnieznasz.blogspot.com/2019/05/proste-i-ich-magiczne-wasciwosci.html

Proste i ich magiczne właściwości - odkrywamy i tworzymy ciekawe zależności (2)
https://matmajakiejnieznasz.blogspot.com/2019/05/proste-i-ich-magiczne-wasciwosci_11.html

Proste i ich magiczne właściwości - odkrywamy i tworzymy ciekawe zależności (3)
https://matmajakiejnieznasz.blogspot.com/2019/06/proste-i-ich-magiczne-wasciwosci.html


A jak już zrealizujemy materiał związany z właściwościami przekątnych, to można przygotować kolejne zajęcia, aby sprawdzić jak się mają takie tematy jak: wysokość, trójkąty i czworokąty wraz ich właściwościami.

Wysokość w figurach rewelacyjnie opisana - to matematyka świetnie zrozumiana i solidnie opanowana - cz.1
https://matmajakiejnieznasz.blogspot.com/2019/01/wysokosc-w-figurach-rewelacyjnie.html

Wysokość w figurach rewelacyjnie opisana - to matematyka świetnie zrozumiana i solidnie opanowana - cz.2
https://matmajakiejnieznasz.blogspot.com/2019/01/wysokosc-w-figurach-rewelacyjnie_28.html

Wysokość w figurach rewelacyjnie opisana - to matematyka świetnie zrozumiana i solidnie opanowana - cz.3
https://matmajakiejnieznasz.blogspot.com/2019/02/wysokosc-w-figurach-rewelacyjnie.html

Wysokość w figurach rewelacyjnie opisana - to matematyka świetnie zrozumiana i solidnie opanowana - cz.4
https://matmajakiejnieznasz.blogspot.com/2019/03/wysokosc-w-figurach-rewelacyjnie.html

Wysokość w figurach rewelacyjnie opisana - to matematyka świetnie zrozumiana i solidnie opanowana - cz.5
https://matmajakiejnieznasz.blogspot.com/2019/03/wysokosc-w-figurach-rewelacyjnie_24.html

No i teraz okazuje się, że wystarczy zaledwie 8 artykułów na bazie których można samodzielnie przygotować zajęcia na których dzieci będą mogły odkrywać i testować to co jest obowiązkowe do opanowania (w zakresie podstawie programowej). Przeczytanie tych artykułów to około 2-3 godziny lektury. Następne 3-4 godzin to przemyślenie tych opracowań, aby dopasować do zagadnień realizowanych w grupie dzieci, które mają określone cechy (możliwości i potrzeby). Teoretycznie wydaje się, że to strata czasu, bo przecież można odklepać to samo z podręcznika i dać dzieciom zadania domowe do rozwiązania.

Moim zdaniem jednak rozwiązanie które powyżej zalecam ma tę przewagę, że nie tylko w pełni wpisuje się w najważniejsze zasady (fundamenty) o których piszę wyżej, lecz również powoduje to, że zagadnienia będą dobrze zrozumiane. A jaka z tego korzyść skoro to zajmie więcej czasu niż tradycyjne podejście? Otóż taka, że lepiej jest budować dom przez 2 lata, aby przetrwał następne 50 lat, aniżeli zbudować go w 2 miesiące, ale po kolejnych 2 latach zaczął się zawalać. Mam nadzieję, że teraz różnica powinna być dość wyraźnie widoczna.

środa, 19 sierpnia 2020

BIBLIOTEKA NAUCZYCIELA MATEMATYKI: Szkoła ma być dla ucznia - 30 bardzo subiektywnych esejów o edukacji

Czasami dochodzimy do momentu w którym zastanawiamy się o co tak naprawdę chodzi w tej nauce, nauczaniu i edukacji. Nie zawsze jest czas na pogłębioną refleksję oraz dotarcie do wielu badań, publikacji oraz inspirujących pozycji. Żyjemy bowiem w dość szybkim czy nawet zbyt szybkim świecie. Dobrze jednak raz na jakiś czas zatrzymać się na chwilę, wziąć głębszy oddech i oddać się przemyśleniom. Pomocą ku temu może być wartościowa lektura, która może nam pomóc dostrzec to co wcześniej było ukryte lub trudne do zaakceptowania czy też pełniejszego zrozumienia. Stąd na warsztat dziś pozycja o miłych dla oka tytule „Szkoła ma być dla ucznia”, która mówi o edukacji i tym jak dzisiaj powinna ona wyglądać. Dodam, że jest bardzo mocno oparta o wartości jak też mocne filary. Właśnie dlatego zdecydowałem się ją przedstawić.


 
Tomasz Tokarz jest autorem książki „Szkoła ma być dla ucznia”. Tak, można w skrócie powiedzieć, że napisał książkę, która jest apelem o inną kulturę edukacyjną, opartą a podmiotowości ucznia.

I jak dodaje na ostatniej stronie okładki: Mam nadzieję, że stanie się inspiracją dla nas wszystkich - rodziców, nauczycieli, kadr zarządzających oświatą, aktywistów społecznych - do działania na rzecz szkoły jako miejsca przyjaznego młodym ludziom. Szkoły, w której faktycznie będą mogli się rozwijać, która pozwoli im być autorami własnych edukacyjnych dróg, która stanie się przestrzenią budowania dobrych relacji. Szkoły dla ucznia.

Co według autora stanowi prawdziwy problem? Otóż uważa on że nie są nimi przepisy, podstawy programowe, oceny czy kartkówki. Sedno problemu leży w postawach i przekonaniach - na temat roli ucznia, jego miejsca w szkole, wymogów jakie musi spełniać. Dodaje do tego, że potrzebujemy innego spojrzenia na edukację, na jej cele, na relacje między ludźmi tworzącymi szkolną społeczność.

A kim jest autor? Jest trenerem kompetencji społecznych, trenerem kompetencji cyfrowych, mediatorem, coachem, wykładowcą akademickim. A przede wszystkim - nauczycielem. Od lat z zaangażowaniem wspiera ludzi w rozwoju, a przy tym bada, jak można to robić lepiej i tworzy wizję szkoły, która odpowie na potrzeby uczniów i wyzwania otaczającego świata.

Tyle tytułem wprowadzenia. Takie informacje możemy znaleźć na okładce. Teraz zerknijmy jednak do książki. Co w niej zawarł nasz wizjoner?

Zanim przejdę do nieco bardziej szczegółowego opisu, to kilka słów o książce. „Szkoła ma być dla ucznia” została wydana w roku 2020 przez autora w systemie wydawniczym Ridero. Pozycja ta liczy sobie aż 294 strony, a więc jednak trochę w niej wiedzy jest przemyconej.

Z czego się składa? Otóż zawiera spis treści, wprowadzenie, 30 esejów (artykułów), a do tego trzy dodatki i spis literatury.

Jak pisze we wprowadzeniu autor, impulsem do napisania tej książki były jego doświadczenia ostatnich kilku lat. Tomasz Tokarz podejmował wiele działań i wchodził w rożne role: trenera, mediatora, wykładowcy czy badacza.

Przez kilkanaście lat pracował jako nauczyciel akademicki, prowadząc zajęcia dla przyszłych nauczycieli, pedagogów, terapeutów czy pracowników socjalnych. I w pewnym momencie po latach pracy i analiz, w końcu zorientował się, że współczesna szkoła w bardzo niewielkim stopniu przygotowuje ludzi do twórczej i samodzielnej pracy, do zadawania pytań, eksploracji, formułowania własnych celów, wyrażania siebie, komunikowania się, aktywności zespołowej czy też wystąpień publicznych.

Z kolei te analizy i obserwacje skłoniły Tomasza Tokarza do tego, aby bliżej przyjrzeć się systemowi edukacji w Polsce. Zatem rozpoczął podróż po szkołach. Co z tego wynikło? O tym właśnie można przeczytać w jego pracy. A o czym jest ta publikacja? I znowu posłużę się tym co autor opisuje we wprowadzeniu (w sumie to już prawie połowę przemyciłem). Mianowicie autor wyraźnie podkreśla, że niniejsza książka nie jest opracowaniem naukowym. Ba! Nie jest również poradnikiem zawierającym proste rady na każdą okazję. Co więcej, nie jest również raportem z wdrażania promowanego modelu szkoły. Czym zatem jest? Jest wyrazem jego osobistych poglądów na edukację. Od razu ktoś zapewne zapyta - "a nie lepiej czytać Tokarza na fejsie?". Odpowiem po Tokarzowemu - w tej pracy masz do dyspozycji spójne, uporządkowane i wzbogacony zbiór wpisów, którymi wcześniej dzieliłem się na Facebooku.

I rzeczywiście, miałem (i nadal mam) okazję czytywać wpisy profesora Tokarza wielokrotnie i dużo z nich kojarzę w książce. Tyle, że różnica jest diametralna. Do postów i komentarzy Tomasza Tokarza na Facebooku w zasadzie nie sposób wrócić, a w książce wszystkie są w jednym miejscu i ładne opracowane.

Co mnie w pewnym momencie powaliło? Otóż zakres, głębokość oraz różnorodność przemyśleń i ich spójność! To było takie olśnienie... jak grom z jasnego nieba!

W pewnym momencie uderzyło mnie to, że przecież to nie jest praca napisana w ciągu kilku miesięcy, lecz kilkunastoletnie przemyślenia, doświadczenia, analizy i badania. Dlatego mamy potwierdzenie tego znowu we wprowadzeniu, gdzie autor pisze, że przemyślenia, diagnozy i propozycje zawarte w tej książce są oparte na wielu lekturach, na analizie badań z różnych dziedzin oraz na obserwacjach działań ludzi w środowiskach edukacyjnych.

I pomimo, że się usilnie staram nie przepisywać całej książki (a przynajmniej wprowadzenia), to niestety muszę się jeszcze chociaż na moment wysłużyć tym co profesor Tokarz przemyca. Mianowicie według jego wizji, idea szkoły dla ucznia ma filary pochodzące z trzech obszarów. Są nimi: tradycja pedagogiczna, nauki społeczne i neurobiologia.

Z kolei fundamentem szkoły dla ucznia są trzy filary: pierwszym z nich jest to, że człowiek jest istotą społeczną, drugim, że jest istotą autonomiczną, zaś trzecim - to istota poszukująca spełnienia.

I teraz żywcem przepiszę ostatni akapit, bo w zasadzie on najlepiej oddaje to co w tej książce szalenie mocno przebija (nawet jak czasami w postaci niemego krzyku i wołania na puszczy). Tak oto kończy wstęp autor: "Ta książka jest o edukacji. A edukacja to nic innego jak wspieranie człowieka w rozwoju. Najlepszym, co możemy zrobić w tym zakresie, to budować wzajemne zaufanie. Bo edukacja to relacja".



W tym miejscu wypadałoby, aby kilkoma zdaniami skomentował każdy esej. Pytanie jednak czy jest ku temu sens? Uważam, że nie. Dużo mocniejsze wrażenie zrobi na czytelniku... spis treści. A ja tylko ogólnie podzielę się wrażeniami z książki. Tak będzie i szybciej i bezpieczniej. Wszak przy tej lekturze moja recenzja mogłaby zakończyć się pracą na kształt licencjatu. 



Książkę można podzielić na trzy części. W pierwszej nasz wizjoner, badacz i trener po prostu robi lincz na szkole. Lincz??! Tak! Leje szkołę potężnym batem argumentów i co dość nietypowe, nie wali na oślep, lecz pokazuje wyraźnie to co nie ma sensu, ale na co nie mamy czasu zatrzymać się i przenalizować.

Rozprawia się bezlitośnie zarówno z ideą szkoły, która pozornie jest współczesna, ale ma niemal dwustuletnie fundamenty, które już dawno się zawaliły... a my dalej na nich budujemy. Potem analizuje to w jakim celu chodzimy do szkoły, co daje nam szkoła, po co się uczymy i co z tymi ocenami. Znakomitym podsumowaniem jest esej o wdzięcznym tytule "Zasadniczy problem ze szkołą". To mniej więcej tutaj zaczyna się przejście na jasną stronę mocy.

Dlatego jeśli chcesz zobaczyć w jakim kierunku powinna zmierzać współczesna szkoła, to zacznij lekturę od tego miejsca. W poprzedniej części (esejach) profesor Tokarz maltretuje przestarzały system i brutalnie pokazuje co się kryje za dawną szkołą, której niektórzy trzymają się uporczywie.

No dobra Tomasz, a co w tej jasnej stronie mocy nasz profesor przemycił? Oj wiele! Spodziewałem się, że mówiąc dość lekkim językiem "pojedzie po szkole jak po burej suce"... i na tym zakończy (narzekanie). A tu się okazuje, że wcale nie!



Owszem, w pierwszej części obnażył to czego wstydzimy się dostrzec lub wypieramy. Jednak w drugiej znakomicie pokazał to co trzeba zrobić, aby sprawiedliwości stało się zadość. Tym razem zrobię mały wyjątek i polecę po tytułach esejów, aby pokazać, że Tokarz wytoczył ciężkie działa!

Jak ciężkie? Proszę samemu ocenić: metody aktywizujące, motywowanie w szkole, pochwała różnorodności, gdzie szukać inspiracji, turkusowa szkoła, kompetencje przyszłości, szkoła jako miejsce poszukiwań, siła zespołu, eksperyment uczniowski czy Peer learning. Pojechał po bandzie, prawda? Moim zdaniem tak, i to dość ostro.

Spoko, ale co w takim razie kryje ta trzecia część? Właśnie! Tutaj Tomasz Tokarz zupełnie pozamiatał. Otóż dość prowokacyjny i niewierny Tomasz zaczął jechać nie po nauczycielach, lecz do nauczycieli! Jak to możliwe?! Też się mocno zdziwiłem.

Niemniej trudno podważać fakty i to co wypisał w ostatniej części. Mianowicie najpierw zaczął od niezbyt wysokiej nuty, mówiąc że edukacja to relacja, potem jakby się nieco zapomniał, więc pokazał w jaki sposób zdobyć szacunek uczniów. Następnie opisał blokady w pracy nauczyciela, a dalej poszukuje nowego modelu nauczyciela.

Osoby, które postrzegają Tomasza Tokarza w kategoriach oszołoma... po przeczytaniu tylko tej trzeciej części, nigdy w życiu by nie powiedziały, że to ten sam autor, który jechał po szkole bez żadnych skrupułów.

Dobra, dobra - ale gdzie ten buntownik? Przecież jak opisuje nieco wywrotowe koncepcje, to znaczy, że jednak przeciwko czemuś się buntuje, prawda? Ano prawda! Dwa ostatnie eseje w części trzeciej właśnie opisują to przeciwko czemu buntuje się nasz buntownik ze świadomego wyboru. Tyle tylko, że Tomasz jest kuty na cztery nogi, bo zostawił sobie na koniec asa w rękawie! Jak to? Tak, tak! W artykule o trywialnej nazwie "co robić?", pokazuje co można i trzeba (z)robić. I tutaj ora wszystko wokół, tak samo jak i mnie zaorał. W jaki sposób? Pokazuje realnie istniejące szkoły, chociaż lepiej byłoby użyć sformułowania - placówki edukacyjne. I pomimo tego, że wszystkie te placówki o których pisze Tomasz, to zaledwie kilka procent wszystkich w kraju, to jednak pokazuje wyraźnie, że się da! Jak to po Tokarzowemu pisze autor: "I to się dzieje. Bunt już trwa. W ostatnich kilku latach pojawiło się dziesiątki inicjatyw, akcji, ruchów na rzecz nowej szkoły, bardziej przyjaznej dzieciom i rzeczywistemu interesowi społecznemu..."

Dodajmy jeszcze to o czym mówi autor jeśli chodzi o tempo i zakres tych zmian - z modelu pruskiego na model współczesny. Otóż podkreśla on że trudność tej zmiany polega na tym, że z jednej strony, by ją przeprowadzić, potrzeba lat pracy koncepcyjnej, u podstaw, na różnych polach: programu, przygotowania nauczycieli, organizacji, logistyki, kultury życia szkoły. A z drugiej - nie ma na to czasu, bo szkoła z każdym dniem odjeżdża dalej od wymogów współczesnego świata.

Spróbujmy puścić na chwilę wodze wyobraźni. Co by było gdybyśmy znaleźli osobę, która powiedziałaby tak: daj mi do przeczytania nie więcej niż cztery strony z książki tego wizjonera, tak aby było jasno określone jakiej szkoły nie chce, a jakiej chce. Co wtedy? Otóż odpowiedź jest dziecinnie prosta - przeczytaj esej pod tytułem "manifest nowej szkoły". Zajmie ci to 10 minut i otrzymasz pełną odpowiedź na twoje pytanie.



Za chwilę dokonam oceny książki i tego dla kogo może być adresowana. Zanim o tym wspomnę, to dodam, że nasz autor przygotował niespodziankę! Mianowicie na końcu książki dołączył trzy dodatki. Pierwszy z nich (A) to 10 wskazówek dla nauczycieli. Drugi (B) to 10 kierunków edukacyjnej zmiany. Trzeci zaś (C) to 10 porad dla rodzica.

I ponownie, gdyby nie było możliwości czy też czasu na lekturę książki, to pierwszy dodatek byłby idealnym kierunkiem do przemyśleń dla nauczycieli (obecnych i przyszłych), drugi dla wszystkich tych, którzy mają największy wpływ na edukację, zaś trzeci to super ściągawka dla rodziców. I co ciekawe, te dodatki mogą (a nawet powinny) stanowić świetny punkt wyjścia do dyskusji oraz przemyśleń względem tego czego oczekujemy w obszarze edukacji i szkoły.

Tę blisko trzystustronicową pracę kończy literatura, którą od razu polecę. Dlaczego? Otóż autor wymienia 60 pozycji, wśród których można spokojnie znaleźć około 20... które są niejako niezbędne jeśli ktoś poważnie myśli o rozwoju dziecka w kontekście edukacji i nauczania. I dodam, że widać wyraźnie z lektury pracy Tomasza Tokarza, że z niejednego pieca chleb jadł. Ale o tym już za sekundę. 


 
Teraz myślę, że coś na co większość czytelników zapewne czeka. Jakie wrażenie na mnie wywarła ta książka? Co było fajnego, co słabego i jak na mnie wpłynęła?

Otóż przyznam z drobnym poczuciem wina, że książka musiała poczekać kilka miesięcy na recenzję. Planowałem znacznie szybciej ją wchłonąć, ale nie było mi to dane. Postanowiłem dojrzeć do tego, aby czuć autentyczną chęć do przeczytania (bo inne pozycje mi "wisiały" do przeczytania). No i okazało się, że w ciągu 4-5 dni wciągnąłem tę książkę.

Na początku było zaciekawienie związane z tym na ile profesor Tokarz do siebie gada, a na ile potrafi naprawdę zainspirować oraz konkretnie postawić kawę na ławę. I szybko dostałem wiadro zimnej głowy... na mój sceptyczny umysł!

Tomasz Tokarz nie tylko pisze w sposób arcyciekawy, ale również daje przestrzeń czytelnikowi do tego, aby wszedł w dialog z autorem. Nie pisze tego wprost, ale ten dialog przebiega mniej więcej tak - "jesteś gotowy na to, abym ci pokazał rzeczy o których nie wiesz lub nie zdajesz sobie z nich sprawy?".

I za chwilę wykłada karta po karcie, zaczynając przeważnie od dziewiątek, ale czasami również mówi do ciebie - "dobra, weź sam wybierz kartę i pozwól, że wspólnie jej się przyjrzymy". Czytając tę niezwykłą pracę miałem nieodparte wrażenie, że Tomasz siedzi obok mnie...

i opowiada mi o kolejnych elementach całości.
Aha! I co mocno uderza, a dopiero teraz zdaję sobie sprawę? Otóż doskonałe wyczucie i narracja. Doskonale widać argumenty i tezy, powiązanie logiczne, możliwe wyjaśnienia oraz płynne przejścia. Gdyby zamknąć oczy i mieć włączonego audiobooka, czytanego przez autora, to byłaby to intelektualna uczta związana z przyglądaniem się temu co ważne.

Wątki są doskonale poukładane i pospinane - widać, że autor poświęcił setki (jeśli nie tysiące) godzin na to, aby to wszystko miało ręce i nogi. Dochodzi do tego rewelacyjna narracja w stylu: "zobaczmy, spróbujmy, przyjrzyjmy się" czy też "jeśli tak jest, czemu by nie, żeby było jasne, należy zwrócić uwagę". Nie wiem kto uczył sztuki dyskutowania i przekazywania swoich myśli naszego profesora Tokarza, ale moim zdaniem słucha się tego (ups, jak na razie czyta!) naprawdę rewelacyjnie. Ja jestem zachwycony.

No i dochodzimy do sedna. Mianowicie dla kogo ta książka i jaką notę mogę wystawić za tę pracę. Otóż uważam, że ta pozycja będzie naprawdę inspirująca dla każdego, kto chce krytycznie spojrzeć na szkołę i edukację.

Uważam, że zwłaszcza zachwyceni będą ci odbiorcy, którzy nie mają rozległej wiedzy na temat tego dlaczego współczesna szkoła nie odpowiada na realne potrzeby uczniów. No i oczywiście przede wszystkim osoby o otwartym umyśle. Dlaczego? Otóż dla osób, które już wszystko wiedzą bądź też wiedzą wszystko najlepiej, ta książka będzie jak płachta na byka. Tak samo nie polecam tej książki osobom, które nie wierzą w jakąkolwiek zmianę i nie interesuje ich to, że już ta zmiana zachodzi (pomimo, że jest słabo widoczna).

A co z osobami, które ścierają się z profesorem Tokarzem - głównie w ramach toczonych bitew intelektualnych o charakterze prowokacyjno-inspirującym? Otóż jeśli jesteś otwarty na argumenty, chcesz posłuchać i samodzielnie zweryfikować to co autor ma do powiedzenia, to ta książka jest dla ciebie. Może ci pomóc otworzyć oczy nie tylko na autora, ale przede wszystkim na to o czym pisze.

Uprzedzam jednak, że wymaga to pewnej pracy emocjonalnej i przede wszystkim dania sobie szansy na to, aby posłuchać bez uprzedzeń. Potem można już wyciągać wszelkie działa w kierunku Tokarza i pokazać mu w których miejscach się myli bądź nie ma racji.


 
Pora na końcową ocenę tej niezwykłej książki. Tutaj akurat będzie ona dość łatwa, chociaż towarzyszy temu pewien ból serca i pewien dyskomfort. Niemniej chcę być maksymalnie wiarygodny, więc nie mogę odpuścić ani zrobić wyjątku.

Zacznę od tego za co muszę odjąć nieco z końcowej oceny. Mianowicie jest to kwestia braku pełnej korekty. Chodzi o to, że praktycznie na każdej stronie można znaleźć albo literówkę albo też zjedzone lub przekręcone słowo. Podejrzewam, że przeciętnego czytelnika nie będzie to zbyt raziło, ale osoby, które są czułe na tym punkcie... będą musiały wziąć głębszy oddech. Dodam, że te drobne wpadki nie wpływają istotnie na treść i zrozumienie tekstu, tylko czasami sprawiają, że musimy nieco zmniejszyć tempo czytania.

Fajnie byłoby na końcu również w spisie literatury ponumerować poszczególne pozycje. Mam wrażenie, że to ułatwiłoby szybsze ich wyszukiwanie. To rzecz jasna drobiazg, ale do czegoś muszę się przyczepić, bo...?

No właśnie. A teraz reszta. Książka jest rewelacyjnie napisana, mega wciągająca, znakomicie przemycone badania, wnioski, wskazówki oraz rewelacyjny dialog z czytelnikiem. Masz przed sobą "Tokarza w najlepszej wersji" i możesz czytać z jego umysłu oraz inspirować się tym co przekazuje. Jeśli uwielbiasz setki pytań, inspiracji, kierunków poszukiwań oraz wniosków czy też zagadnień do przemyśleń, to ta książka absolutnie jest dla ciebie.

Co jeszcze jest szalenie ważne? Otóż to, że książkę można czytać od dowolnego miejsca. Nie ma znaczenia od którego eseju zaczniesz - i tak zaczniesz dobrze. No i coś o czym niewielu recenzentów wspomina. Do tej książki warto wracać dziesiątki razy, bo profesor Tokarz tak hojnie upakował w niej swoje przemyślenia, że naprawdę wystarczy wybrać 2-3 inspirujące eseje i można spokojnie przez weekend rozmyślać nad ich zastosowaniem.

Zatem końcowa ocena tej książki to 9/10. Jak kto woli blisko dość oceny celującej - ciut wyżej niż piątka. Dodam na swoją obronę, że nie odjąłem punktów za brak pytań po każdym eseju (tak, miałem taki zamiar!), ponieważ Tomasz Tokarz tych pytań tyle przemycał w każdym z nich, że byłoby mało sensowne ich kopiowanie na końcu każdego eseju. No i rewelacyjną robotę zrobiły również dodatki na końcu pracy. Dlatego tak jak napisałem - z bólem serca, ale do perfekcyjnej noty zabrakło właśnie lepszej (dodatkowej?) korekty i numeracji literatury.


Jeszcze tak na szybko przemycę informację, że autor kilka razy przytacza konkretne nazwiska (i pozycje), ale to nie ma aż takiego znaczenia. I tak opisuje problemy i zagadnienia z tak wielu punktów widzenia i tak dogłębnie, że ręce same składają się do oklasków.

Myślę, że na tym chyba możemy zakończyć tę recenzję, bo przekazałem najważniejsze z zamierzonych elementów. Reszta jest w książce - zbiorze bardzo subiektywnych esejów o edukacji. Pytanie kto miałby ochotę poświęcić się i przeczytać kilkadziesiąt książek, aby podzielić się swoją wizją za pomocą książki? Okazuje się, że profesor Tokarz właśnie tego dokonał. Nie czekał na innych, tylko z radością podniósł rękę i zaproponował, aby zapoznać się z tym co stworzył.


Wielkie dzięki Tomaszu za tę inspirująca i wzbogacającą lekturę, a przy okazji intelektualną podróż po tym co dla mnie ważne. Dawno nie miałem okazji czytać tak dobrej książki, gdzie czuję autora jakby siedział obok w fotelu i opowiadał o tym czego chcę posłuchać.

Informuję, że kolejne klapki mi się otworzyły i dziękuję za pomoc w oświeceniu tych obszarów, które były mroczne... - a jakich? Chociażby takich...


 
I jeszcze na koniec końców małe wyjaśnienie: zapewne niektórzy zdziwią się czemu w moim tekście używałem zwrotu "profesor Tokarz". Czy autor nie jest zaledwie doktorem? Tego nie wiem, ale dla mnie po stworzeniu tej pracy dostał ten właśnie tytuł. I to bez względu na to czy on lub ktokolwiek się na to zgadza czy nie.

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

BIBLIOTEKA NAUCZYCIELA MATEMATYKI: Droga na szczyt - jak ćwiczyć, aby osiągnąć mistrzowską biegłość w dowolnej dziedzinie

Są książki na które czeka się nieco dłużej. W moim wypadku na tę książkę czekałem 10 lat. Wydaje mi się, że być może ciekawym pomysłem byłoby podzielenie się moimi wrażeniami z jej lektury. Zwłaszcza, że to jedna z niewielu książek, które mają po kilkaset stron, zawierają opisy i wnioski z dziesiątki badań, a pomimo tego wiadomo, że trzeba taką książkę przeczytać, aby otworzyć umysł na to czym chce się z nami podzielić światowej klasy ekspert i zarazem naukowiec jak też pasjonat. No to co? Lecimy???
 

 
Droga na szczyt, to książka dwóch autorów. Są nimi Anders Ericsson i Robert Pool - psychologa badacza i redaktora tekstów naukowych. Można dodać, że ta książka to takie podsumowanie wszystkiego czym się intensywnie zajmował Ericsson w ostatnich 30 latach, zaś Robert Pool niejako pomagał mu w tym, aby wspólne rozmowy i analizy mogły w końcowym efekcie zamienić się w książkę. Warto od razu wspomnieć, że podtytuł tej pracy już od razu wyjawia to co będzie główną osią tego co w środku - jak ćwiczyć, aby osiągnąć mistrzowską biegłość w dowolnej dziedzinie. Dlatego tym bardziej konieczne będzie to, aby sprawdzić co w trawie piszczy...

Na wstępie trzeba podkreślić, że pomimo tego, że praca w języku angielskim została opublikowana w roku 2016, to u nas dopiero w tym roku pojawiła się na rynku w naszym rodzimy języku. Dla zainteresowanych dodam, że oryginalny tytuł tej publikacji to - Peak: Secrets from the New Science of Expertise. Natomiast nasz pełny tytuł tej pozycji, brzmi następująco: Droga na szczyt. Jak ćwiczyć, aby osiągnąć mistrzowską biegłość w dowolnej dziedzinie.

Książka została wydana w roku 2020 i ma 420 stron, więc raczej nie jest to lektura na jeden wieczór. Zwłaszcza, że jest w niej naprawdę wiele wątków, które są bardzo mocno pokute za pomocą badań naukowych. Co ważne, czcionka użyta w książce jest duża i wyraźna, a do tego książka po rozłożeniu może płasko leżeć i nie musi automatycznie się zamykać. Z pewnością to ułatwia czytanie, zwłaszcza że jak już wspomniałem jest dość obszerna, aby nie powiedzieć gruba. Niemniej nie co się dziwić, że tyle wiedzy upakowanej na ponad 400 stronach, to nieco ponad 30 milimetrów grubości. Jednak nie osądzajmy książki po okładce. A właśnie! Prawie bym zapomniał. Otóż okładka jest bardzo elegancka i widać na niej gitarę, dużą figurę szachową w postaci hetmana (królowej) jak też tablice na której wyjaśnia się na szkoleniach to co ważne. Wszystko to robi wrażenie, a jak dodamy jeszcze tytuł, to z pewnością wiele osób będzie chciało poznać tę drogę na szczyt.

Co istotnego można znaleźć w tej pozycji? Otóż okazuje się, że jest to taki dość mocny skrót tego czym zajmował się autor w czasie swoich ostatnich 30 lat. A trzeba zaznaczyć, że liczba badań na które się powołuje jak i ich bardzo ciekawe powiązanie logiczne, sprawia że lektura rzeczywiście mocno wciąga. Czy jest to lekka pozycja? Zdecydowanie nie. Trzeba w niektórych momentach naprawdę zagłębić się w to czym dzieli się z nami Ericsson, bo są to dość wymagające zagadnienia. Weźmy jednak pod uwagę, że gdybyśmy dostali kilka tysięcy stron wydrukowanych stron na temat przeprowadzonych badań, to podejrzewam, że jedynie osoby z tytułem doktora lub wyżej... byłyby w stanie się temu uważnie przyjrzeć. My mamy łatwiej, bo to wszystko nie dość, że mamy w formie mocno spakowanej, ale również maksymalnie przyjaznej czytelnikowi, który niekoniecznie musi być naukowcem.

Przyjrzyjmy się temu z czego składa owa praca. Otóż jej zwartość to wstęp, dziewięć rozdziałów, podziękowania oraz indeks. Generalnie biorąc można stwierdzić, wszystkie te części są ze sobą dość bardzo dobrze powiązane, ale równie dobrze można czytać każdą z nich zupełnie niezależnie od pozostałych. Dla osób, które chcą na pierwszy ogień coś mocniejszego, proponuję intelektualne wyzwanie i przy okazji konfrontację z tym co dotychczas wiedzą i w co wierzą.

Co mianowicie? Polecam natychmiast przeskoczyć do rozdziału ósmego w którym autor pyta co z wrodzonym talentem. Dodam, że dla mnie to był rozdział, który szalenie mnie zaintrygował i jeszcze bardziej rozpalił chęć poszukiwania pogłębionych i poszerzonych odpowiedzi na pytania o talenty jak też o ich wykorzystanie. Myślę, że jest to tak stereotypowo postrzegany temat, że dobrze jest się z nim zmierzyć najszybciej jak to możliwe.

No dobra, a teraz co nieco o każdym z rozdziałów. Od razu uprzedzam, że to będzie tylko pewien telegraficzny skrót, bo inaczej recenzja zapewne mogłaby zamienić się w kilkunastostronicowy artykuł.

Już wstęp pozwala na to, aby w skrócie dowiedzieć się co się będzie działo na kartach tej książki. Na pewno pytanie o to dlaczego niektórzy ludzie są tak zdumiewająco dobrzy w tym co robią, powinno spotęgować zaciekawienie. Ericsson wprost mówi o tym, że bada wyjątkowe osoby, którzy wyróżniają się jako eksperci w swoich dziedzinach. I to zajmuje się naprawdę szerokim spektrum, bo pod jego lupę bierze: wybitnych sportowców, muzyków, szachistów, lekarzy, sprzedawców czy też nauczycieli. I od razu do ognia ciekawości wrzuca coś mocniejszego, mianowicie słuch absolutny i przypadek Wolfganga Amadeusza Mozarta. Potem dorzuca kolejne drewienko do ogniska, czyli przykład koszykarza NBA, który jest uważany za najwybitniejszego mistrza rzutów za trzy punkty. Tak, tak - ci, którzy interesują się koszykówką, mogą pewnie wiedzieć, że chodzi o Ray Allena, nawet jeśli niesamowity Stephen Curry już niebawem może sprawić, że przesunie go na nieco niższą pozycję.

W pierwszej połowie książki jest mowa o tym czym jest celowe ćwiczenie pod kierunkiem eksperta i dlaczego jest ono tak skuteczne. Do tego również pojawiają się odpowiedzi i wyjaśnienia związane z tym dlaczego jest ono tak skuteczne i w jaki sposób mistrzowie w danych dziedzinach stosują je w celu rozwijania swoich niezwykłych umiejętności. Do tego również autor nie daje za wygraną, więc postanawia wziąć pod lupę kwestę wrodzonych zdolności jak też ograniczającej roli, jaką przekonanie o ich istnieniu może odgrywać w przypadku niektórych osób.

Natomiast ostatnia część książki to podsumowanie wszystkiego tego, co zostało przekazane na temat celowej praktyki, poprzez analizę przypadków osób, które osiągnęły mistrzowski poziom. Dostaniemy rzecz jasna wyjaśnienie tego co to oznacza dla nas, a także konkretne wskazówki dotyczące tego jak zastosować ćwiczenie pod kierunkiem eksperta w firmie lub instytucji. Będzie także mowa o tym w jaki sposób szkoły mogą wykorzystać ten system pracy z uczniami.

Tym razem spróbuje nieco innej konwencji. Zamiast opisywać kolejne części książki spróbuję podzielić się niektórymi wątkami lub zagadnieniami (w tym pytaniami), które mogą być wciągające czy też intrygujące. Robię to zwłaszcza dlatego, że książka jest zbyt mocno nabita niesamowitymi historiami, wyjaśnieniami czy też inspiracjami.

Spróbuj zapamiętać jak najwięcej cyfry liczby, która składa się z 4, 8, 9, 12, 15 czy 20 cyfr. Możesz się wspomóc za pomocą programów (aplikacji) w sieci Internet lub osoby, która będzie ci te cyfry (danej liczby) czytała w tempie jedna na sekundę, a potem sprawdzała do jakiego poziomu dojdziesz. Zadaj sobie pytanie do jak długiej liczby są w stanie dojść twoi znajomi, a potem ty sam - na przykład po tygodniu czy miesiącu ćwiczeń. Możesz również wykorzystać do tego celu liczbę Pi, w której cyfry (do nauki i odtwarzania) są ogólnie dostępne i na pewno ci ich nie zabraknie.

A co powiesz na maraton? Jak szybko byłbyś w stanie go przebiec? A jaki był rekord świata w roku 1908? Jaki jest dziś? A może zgadniesz jaki jest rekord Guinnessa jeśli chodzi o rzuty wolne w koszykówce - największa liczba trafień w ciągu 30 sekund, 10 minut oraz w godzinę? Spróbuj oszacować i samodzielnie na sobie sprawdź jak dużą liczbę trafień sam jesteś w stanie osiągnąć.

Znajdź w internecie artykuł (publikacje) na temat mózgów londyńskich taksówkarzy i spróbuj tak opanować te wnioski, aby opowiedzieć o nich komuś, kto mógłby być tym zainteresowany.

Może teraz spróbujmy nieco podpompować temat. Jak myślisz jaki jest rekord świata w liczbie wykonanych pompek? Czy to jest 300, 500 czy 1000? A bez odpoczynku ile można byłoby zrobić takich pompek? A gdyby robić dotąd aż się padnie (z wyczerpania) po pół roku ćwiczeń? A po roku, dwóch czy pięciu? Spróbuj sam na sobie i pobaw się w szacowanie.

Pojawia się pytanie: jaka jest najlepsza droga wyjścia ze stanu homeostazy i rozwijania własnego potencjału?

Czy jest możliwe rozgrywanie kilku partii szachów jednocześnie przeciwko innym graczom? A czy trudne jest to samo, gdy zawodnik rozgrywający symultanę (pokaz gry jednoczesnej przeciwko innym graczom) nie patrzy na żadną z szachownic? A gdyby taki pokaz był na 5, 10 czy 20 szachownicach? A może trochę podnieśmy poprzeczkę i zagrajmy na raz na 46 deskach? Czy to nie byłoby szalone?

Założę się, że mistrzowie szachowi mają niesamowitą pamięć, więc jeśli nie jesteś osobą startującą w zawodach związanych z zapamiętywaniem, to na bank nie masz takiej świetnej pamięci jak zawodowi szachiści, prawda? Czy też może nieprawda, ale fajnie jest wierzyć w tego typu magiczne stwierdzenia?

Aktywność fizyczna to także aktywność umysłowa - prawda czy fikcja? Jak sądzisz? Co byś pomyślał, gdybyś miał możliwość wspinania się po schodach... które jednocześnie budujesz? Weźmy taki przypadek w którym każdy kolejny stopień na który wchodzisz, daje ci możliwość zbudowania następnego. Być może wygląda to nieco na paradoks, ale w istocie nim nie jest. Zwłaszcza dzieje się tak, gdy rozumiesz to czym są reprezentacje mentalne i czemu służą.

Kolejny mini-wykład to już tak zwane mięsko, czyli coś co może dać sporo do myślenia. Mianowicie autor omawia złoty standard, do którego należy dążyć, aby realizować najbardziej efektywny sposób rozwoju potencjału. Tu już mamy podane cechy, które są konieczne do tego, aby można było przejść na zupełnie inny wymiar tego co pozornie proste, ale w praktyce bardzo często niezrozumiałe.

Słyszałeś kiedyś o regule 10 tysięcy godzin? Zgodnie z nią, aby biegle opanować większość dziedzin, potrzeba dziesięciu tysięcy godzin ćwiczeń. Przy okazji jeśli słyszałeś o tym, że tę regułę opracował Malcom Gladwell (autor książki „Poza schematem”), to już wiesz że mogłeś paść ofiarą sprytnej, marketingowej manipulacji. Chociaż na pewno byłoby to bardzo fajne, bo wystarczyłoby przecież wybrać sobie dowolną dziedzinę, poświęcić na nią 10 lat życia (rocznie trenując po 1000 godzin) i mielibyśmy ekspertów - i to nie tylko tych zza szachownicy, ale i naukowców, chirurgów, nauczycieli czy też sportowców. Brzmi bardzo kusząco, nieprawda?

Metoda nauki „TOPGUN” jest zapewne wszystkim doskonale znana, czy tak? Jak myślisz czy lepsi są ci, którzy mają kilka lat doświadczenia czy może ci, którzy mają kilkanaście? A może myślisz, że trening czyni mistrza? A gdybyś miał swoje życie postawić na stole w rękach chirurga, to jakiego byś wybrał? Na co byś stawiał? A co to w ogóle za prowokacyjne pytania!?

Chciałbyś poznać zasady celowego ćwiczenia pod kierunkiem eksperta w pracy? Ostrzegam, żebyś lepiej przemyślał odpowiedź na to pytanie, bo jak weźmiesz czerwoną pigułkę, to niebieska znika bezpowrotnie. Jeśli jesteś nauczycielem, to znajdź sobie nauczyciela, a jeśli nie ma masz nauczyciela to wykaż się odwagą, kreatywnością oraz tym, co sprawia, że inni będą patrzyli na ciebie, tak jak dotąd tego nie robili. Tak, to wcale nie musi być łatwe, lekkie i przyjemne, ale aby skutecznie ćwiczyć jakąś umiejętność bez udziału nauczyciela... należy pamiętać o trzech zasadach w ramach treningu „SOS” (skoncentruj, oceń, skoryguj). Teraz lepiej zamknij oczy lub opuść najbliższą linijkę, bo będzie dość niewygodna - celowe ćwiczenie pod kierunkiem eksperta jest misją realizowaną w samotności, zwłaszcza że jest to bardzo ciężka praca, która szybko wyczerpuje. To jest właśnie ta dobra wiadomość, a jednocześnie także i zła. Wybór jest twój.

Jako zadanie domowe poszukaj informacji na temat eksperymentu, który zrealizował Laszlo Polgar ze swoją żoną. Podpowiedzią niechaj będzie to, że ów węgierski psycholog postanowił udowodnić na własnych dzieciach (wszystkich trzech córkach), że we właściwych warunkach wychowawczych z każdego dziecka można zrobić geniusza. W nagrodę za tę pracę, po jej ukończeniu możesz z radością obejrzeć film dokumentalny pod tytułem „Niezwykły mózg zróbcie ze mnie geniusza” (ang. My Brillant Brain), w którym to co zobaczysz może sprawić, że wypowiadając nazwisko „Susan Polgar” za każdym razem w twoim mózgu będzie aktywował się obszar związany z tym, że to przecież jest niemożliwe. O reszcie bardzo nietypowych przypadków przeczytasz w rozdziale siódmym. Ostrzegam raz jeszcze, że trudno będzie po nim zasnąć, jeśli od zawsze fascynuje cię to w jaki sposób ludzie stają się mistrzami w swoim fachu.

Przedostatni rozdział to już niejako intelektualna prowokacja. Autor pyta co z wrodzonym talentem i tutaj można nieźle się przejechać. Zwłaszcza jeśli uważnie będziemy czytali to co autor sprawdził, do czego dotarł i jak to wyjaśnia. Uprzedzam, że po tym rozdziale można nabrać wątpliwości co do tego na ile potrafimy oraz chcemy docierać do tego co niewygodne. W tej pracy z pewnością nasz bohater Anders Ericsson pokaże nam jak można i trzeba tego dokonać. Zwłaszcza, że to co opisuje jeśli chodzi o Paganiniego i Mozarta, to jest kompletna jazda bez trzymanki.

Podkreślę, że w tej części autor posługuje się mocno naostrzoną maczetą i wycina wszelkie mocno utrwalone przekonania w której wierzysz... albo jeśli krytycznie spojrzysz, to - przed lekturą książki, wierzyłeś.

Ostatnia część to jest coś na co tygryski czekają z utęsknieniem. Eksperyment na żywo na który czekałem w zasadzie nie tyle przez całą książkę, co przez ostatnie 20 lat. To jest coś o czym bardzo często próbuję mówić jeśli chodzi o naszą efektywność nauczania (a w zasadzie to jej brak), ale praktycznie nie znajduję zrozumienia (nie wspominając o akceptacji), bo nie mam odpowiednich narzędzi oraz zasobów, aby coś takiego pokazać niedowiarkom. I w tym wyręcza mnie laureat Nobla w dziedzinie fizyki w roku 2001, a dokładniej - on i jego współpracownicy. Chciałbym zobaczyć miny osób, które mogłyby brać udział w tego typu eksperymencie edukacyjnym i zarazem obserwować na żywo siebie i innych, którzy dokonują czegoś czego wszyscy oczekują, a niewielu potrafi zrealizować. Warto głęboko zastanowić się nad tym czego oczekiwać od celowego ćwiczenia pod okiem eksperta.

Dla kogo jest ta książka? Myślę, że najbardziej będzie ona przydatna dla osób ambitnych, które poszukują skutecznych sposobów na wyciskanie z ludzi tego co w nich najbardziej cenne. Jeśli masz duszę naukowca i stale wszystkie wykorzystywane sposoby i metody nauki są dla mnie zdecydowanie za słabe, to ta książka może pomóc ci otworzyć oczy na coś co będzie naprawdę oryginalne. Dodam, że pomysł na naukę (rozwój potencjału) najlepiej sprawdzi się w przypadku osób, które są szczególnie zainteresowane pracą z osobami o dużym potencjale, ale i też w przypadku odbiorców, którzy chcą się poświęcić czemuś ważnemu i nie mają ochoty marnować zasobów. Ci prawdopodobnie tę książkę pochłoną i będzie to dla nich z pewnością następna inspiracja i wyzwanie, a kto wie czy nie również nieprzespane noce, aby podjąć się testów tego czy i jak to działa i zobaczyć efekty na sobie i/lub na uczniach.

Uprzedzam z góry, iż osoby, które szukają konkretnych wskazówek, programu pracy i szczegółowych wskazówek, mogą być dość mocno rozczarowane. Owszem jest tutaj naprawdę dobrze rozpisana i wyjaśniona koncepcja, ale to nie jest poradnik z którego można (bezrefleksyjnie) natychmiast przenieść to co w książce... i nagle osiągać genialne wyniki.

To raczej znakomita inspiracja ku temu, aby przyjrzeć się nowej koncepcji jak też coraz bardziej ją zgłębiać, czytując inne pozycje, które będą spójne z tym co jest zawarte w tej pracy.
 

Podsumowując można powiedzieć, że autor hojnie i obszernie podzielił się wnioskami i zaleceniami związanymi z osiąganiem mistrzostwa w dowolnej dziedzinie, na bazie jego 30 letnich badań oraz setek eksperymentów, tysięcy godzin przemyśleń, analiz i stałych poszukiwań odpowiedzi na nurtujące pytania. Mnie akurat ta książka mocno zaintrygowała i zainspirowała, bo od 10 lat czytuję artykuły oraz wnioski z badań związanych z tematyką biegłości i stawania się ekspertem (mistrzem). Dzięki tej pozycji mogłem to wszystko sobie świetnie poukładać i zobaczyć, że nie tylko szachiści byli wdzięcznym obiektem badań związanych z „deliberate practice” oraz „expert performance”. I przy okazji bardzo dużo mi się wyjaśniło, bo czym innym jest czytywanie badań naukowych po angielsku, a czym innym - zatopienie się w lekturę napisaną przez światowej klasy eksperta, ludzkim językiem, który wchodzi do głowy.

Przyznam się szczerze, że przejście przez tę książkę było sporym wyzwaniem, ponieważ niektóre fragmenty wymagały ode mnie wiedzy i zrozumienia, których jeszcze nie posiadam. Na pewno jednak dzięki niej miałem okazję potwierdzić część moich koncepcji, ale i obalić lub przynajmniej przyjrzeć się krytycznym okiem, tym które są dla mnie wysoce niezrozumiałe. Książka oczywiście nie może dostać innej noty ode mnie niż 10/10! Mógłbym i nawet chciałbym ująć z tej noty przynajmniej 1-2 punkty za trudność w zrozumieniu, ale na szczęście widać ogrom pracy włożonej w to, aby była maksymalnie przystępna dla każdego, kto niekoniecznie jest pracownikiem naukowym uczelni.


Anders Ericsson zakończył swoją misję na planecie Ziemia niecałe dwa miesiące temu... w wieku lat 72. Z pewnością ta książka jest jego dziełem życia (opus magnum), którą absolutnie warto znać. Zwłaszcza, że ten pasjonat był światowej klasy ekspertem w temacie mistrzowskiej biegłości. Wystarczy powiedzieć, że opublikował blisko 300 publikacji naukowych, w tym kilka książek w których był autorem, współautorem lub redaktorem. Cieszę się, że zdążył w tej właśnie pracy podsumować to czym się zajmował połowę swojego życia, a do tego podzielić się z nami wnioskami i zaleceniami związanymi z pomocą w realizowaniu potencjału każdego człowieka. Jestem pewien, że Anders będzie dumny i szczęśliwy z każdej osoby, które będzie chciała skorzystać z jego koncepcji, pomagając innym zmierzać w kierunku doskonałości. Skąd o tym wiem? Otóż na końcu książki autorzy wyrażają głęboką nadzieję, ku temu, aby następowały istotne zmiany. Marzenie Ericssona jest również z najwyższej półki, ale w końcu czego się spodziewać po światowej klasy pasjonacie, który swoje życie poświęcił na to, abyśmy dysponowali metodą na rozwijanie mistrzostwa!

[„Wyobraźmy sobie świat w którym doktorzy, lekarze, programiści i przedstawiciele wielu innych profesji doskonalą swoje umiejętności według tych samych metod, które stosują pianiści czy szachiści. Wyobraźmy sobie świat w którym 50 procent pracujących osób jest tak dobra w swoich profesjach, jak obecnie 5 procent najlepszych”].